Emocykliści 2014
Nie jeździli już od prawie miesiąca a zaczynał się październik. Opady nie stanowiły problemu, częściej padało nocą, ale jazda za dnia, w chłodzie, a już szczególnie porankami w podeszczowym nocnym szlamie i ewentualnej mgle nie wchodziła kompletnie w grę. Oczywiście nie chodziło o problemy fizyki i motoryki a o ordynarną estetykę…
Latem nie jeździli zbyt dużo, by nie zabijać na sobie robaczków, potem ciężko je usunąć z naszyć i przeszyć skórzanych kombinezonów, pieniędzy wszakże (pomimo kryzysu) mieli aż nadto. Jeden pracował w „korpo” na średnim stanowisku kierowniczym, załatwił mu je wujek będący w zarządzie, ale nie mógł na początek dać zbyt wiele, bo przecież tuman nie skończył liceum, zanim się zapłaci za maturę a potem za zaoczne studia czas musi upłynąć, ale nie będzie pracował za śmieszne 3000 w korporacji, wujek załatwił co się dało, a wujek potrafił czynić cuda w pewnym zakresie, zwłaszcza gdy chodziło o poplecznictwo, protekcjonizm czy nepotyzm… Drugi pracował w sekretariatach Pałacu Biskupiego, na czym polegała jego praca nigdy nie mówił, często jednak chodził koślawo (tłumaczył to pasją motocyklową i tysiącami przejechanych kilometrów), rzadko jadał obiady, mówiąc że ma wysokobiałkowe obiady „w pracy”…
Tak więc latem nie jeździli zbyt dużo, z powodu późniejszej konieczności wielogodzinnej pielęgnacji wymuskanych i wywazelinowanych kombinezonów, wiosną jeździli wcale nie więcej, ich wycieczki były pełne przygód, ale nie były dalekie (pisałem o nich wiosną któregoś roku)… Oba motocykle trzymali w ogrzewanym garażu, zawsze czyste i gotowe do dalekich wypraw, zawsze nasmarowane łańcuchy, czyste a wręcz bezpyłowe lagi, lśniące wahacze w obu „torpedach”, w nienagannym stanie były ich opony, jakby naplakowane i połyskujące głęboką czernią tak, że lśniły się jak psu jaja, a były ”aż i jedynie” świeżutko nawoskowane na luksusowej myjni ręcznej przy Pałacu Biskupim. Wskazania liczników i daty produkcji opon mówiły, że wszystkie te przygotowania były znacznie na wyrost…
Dzień wstawał powoli, z lekkiego wieczornego deszczu nocą obudziła się ulewa, odeszła zanim pierwsze promienie słońca dotknęły grubej warstwy chmur od strony kosmosu nad ich gniazdkiem. Chmury te, chcące uczynić dla Nich niebo na ziemi, sięgały poniżej dziurki od klucza w bramie ich garażu. Obaj dbali o wszystkie swoje dziurki, odpowiednio je smarując i zabezpieczając, zanim umieszczą w nich właściwe przedmioty takie jak dildo czy klucz, i tylko raz "korposzczur” pomylił się umieszczając klucz tam, gdzie powinno iść coś innego, ale że i dziurka była dość (nie wiadomo czemu) przepastna to i klucz zaginął bezpowrotnie powodując jedynie wyraz zdziwienia na twarzy kilku księży „współpracujących” w Pałacu Biskupim. Dziurka od klucza w bramie nie pozwoliła by wilgoć podstępnie dostała się do wnętrza zamka dzięki grubej warstwie wazeliny dość niechlujnie rozmazanej po całej okolicy pod klamką… Podczas śniadania Emocykliści postanowili wybrać się na przedłużony do wieczoru wyjazd, jako że był to jeden z ostatnich (dla nich) czwartków nadających się do podróżowania jednośladem. Cel ustalono „Czwartkowe Nocne”, nie wiedzieli tylko czy na Bora czy na Matecznym… Ubieranie odzieży termo-aktywnej dostarczyło im wiele przyjemności, gdyż wielokrotnie potrzebowali wzajemnej pomocy, ich całkiem wygolone bezwłose ciała modeli (po wielu nieskutecznych dietach i liczeniach kalorii obaj mieli rosnące oponki) z reklam szkół sztuk walki prężyły się wzajemnie dostarczając uśmiechu pod niedogolonym rzadkim a szerokim wąsem. Tak samo cieszyli się z resztą przy zakładaniu idealnie przygotowanych kombinezonów. Śliskie i lśniące kombinezony w kolorach ich Diabelskich Maszyn wyglądały imponująco, każdy kto by je zobaczył musiałby uznać, że utrzymanie takiego ich stanu musiało kosztować Wiele Pracy. Na całą te sytuację łagodnie i z pobłażaniem spoglądała z wiszącej na ścianie reprodukcji ‘„Kobieta” Picasso’… Przygotowani, w pełnym powagi skupieniu zeszli po schodach klatki schodowej na parter. Schodzili długo, gdyż nie chcieli budzić sąsiadów trzeszczeniem skóry i tupaniem buciorów, więc po piętnastominutowej wyprawie po schodach byli całkiem mokrzy i zmęczeni, w trakcie krótkiej acz burzliwej narady uznali, ze następnym razem pojadą winą… Wyjazd był dla nich nie lada wyzwaniem, doczyszczanie ich motocykli po takich warunkach podróżowania będzie trwało długo, usunięcie potencjalnych zacieków, odprysków smaru, drobin wody z klosza lampy, że nie wspomną o ulicznym szlamie… Ich oczom wyobraźni rysował się obraz wielogodzinnej pracy nad przywróceniem idealnego wyglądu maszynom i gdyby nie świadomość, że będzie to czas wspólnie spędzony, nie podejmowaliby próby wyjazdu w tak koszmarnych w swojej opinii warunkach…. Przygotowani i całkiem odziani w markowe oraz ultra bezpieczne, kosmicznej technologii zabezpieczenia, w kamizelki powietrzne, kaski z zamontowanymi czujnikami położenia, bluetuthy i niemalże celowniki optyczne zamontowane w lustrzankowych szybkach kasku, przekroczyli drzwi garażu… Nałożyli rękawice z elementami imitującymi ścięgna w prowadnicach z kewlaru czy karbonu (Bóg raczy wiedzieć), ze ściernymi kostkami, wykonane z materiałów niemalże absurdalnych, bo kto łączyłby skórę kangura z wierzchu z wyściółką z mysich cipek wewnątrz?
Otwarta paszcza garażu wiała szarością i chłodem nieprzeniknionej mgły. Odpalili motocykle by zanim się nagrzeją ruszyć. Żaden prawdziwy motocyklista nie czeka aż silnik się zagrzeje tylko „napie*dala” do startu, tak uważali-tak robili-wszystko bez gry wstępnej. Wjechali w siną biel nieba zaraz za granicą śluzy garażu. Czuli się jak piloci myśliwców startujących z lotniskowca USS George Bush lecący bombardować Państwo Islamskie lub Irak, jak piloci bojowych space shuttle ze StarTrecka czy Gwiezdnej Eskadry… Wilgoć natychmiast oblepiła ich kaski, światła i kombinezony. Jedynka zaraz została zastąpiona przez dwójkę super-ciche seryjne wydechy brzmiały jak mruczenie ich kota Puszka. Kilka ostrych manewrów, lekka utrata kontroli na wilgotnym podłożu, potem trójka… Przepustnica cały czas była w użyciu, doinwestowane motocykle rwały się do przodu, cały czas chciały zassać wlotami do airboxa całe tumany otaczającej ich niebiańskiej chmury. Przeciskali się między samochodami, trochę zdzwieni jak dużo ustępują im miejsca, ale parli w chmurze dalej, do przodu mając za cel dotarcie wieczorem, po pracy na Nocne Czwartkowe, pokazać się na Bora w towarzystwie noszących arbuzy (dziwne jak na tę porę roku) kolegów motocyklistów lub na Matecznym pobyć w towarzystwie cudownie współ-czujących jednoślady oraz ich więź z jeźdźcem cyklistami i pośmigać z nimi wokół dystrybutorów paliwa.
Jechali już całkiem dobrą chwilę, kilka zagrożeń dostrzegli z dużym wyprzedzeniem, co ich zastanowiło, gdyż mgła wcale nie rzedła. Gnali w bieli przed siebie pomiędzy niemalejącym szpalerem samochodów. Wilgoć docierała już wszędzie, pinlocki nie dawały rady, woda skraplała się na ich czołach, zatykała pory, z tylnego koła wilgotny brud tryskał na tablice rejestracyjne umieszczone na oryginalnych mocowaniach pod-ogona, obaj myśleli, czy widać ich światło odblaskowe-przepisami wymagane w ruchu ulicznym…
Pełni wahań i obaw zwolnili.
Dojechali do miejsca, gdzie się rozjeżdżali.
Jeden skręcał w prawo gdy drugi skręcał w prawo… Albo jakoś tak
Zatrzymali się obok siebie, porozumiewawczo skinęli głowami i nagle „korposzczur” puścił „klamki” i kierownicę - gwałtowne puszczenie sprzęgła spowodowało, że motocykl gwałtownie zadrżał pod jeźdźcem i zgasł, korposzczur uważał to za szczyt lansu. Pracownik Pałacu Biskupiego zatrzymał się rozważniej, obaj podnieśli szybki kasków…
- Nie uwierzysz, ale zapomniałem pilota do szlabanu, któryś z nas musi wrócić do garażu bo nie wyjedziemy - powiedział korposzczur.
- Może lepiej odpuśćmy dziś jazdę, jest skrajnie niebezpiecznie, a strzeżonego Pan Bóg strzeże… - dodał ten drugi, z Bogiem współpracujący…
- Kurka wodna, szkoda, tyle drogi już za nami - dodał korposzczur, po czym powoli na parkingowej alejce zaczęli ostrożnie zawracać na kilkanaście razy.
Dojechali do otwartego garażu, którego nie zamknęli, bo pilot do szlabanu wisiał przy kluczu wciąż wsadzonym w dziurkę wywazelinowanego zamka. Uśmiechnęli się do siebie dwuznacznie, wjechali i zgasili silniki.
Tak zakończyli sezon.
Niebiańska Mgła całkiem się rozwiała ustępując miejsca całkiem zwyczajnej ziemskiej rzeczywistości.
Motocykle poczekają do wiosny pieszczone i czyszczone przez Emocyklistów…
written by book_areszt
Powyższy tekst nie ma celu obrażania kogokolwiek. Wszystkie postacie są fikcyjne, a ich zadziwiające podobieństwo do postaci prawie rzeczywistych jest absurdalnie przypadkowe. A już na pewno niecelowe...